piątek, 14 grudnia 2018

Ketha - "magnaminus"


"Na ten moment ostatnią rzeczą jaką chciałbym zrobić w przyszłości, to odgrzebać Ketha" - powiedział dla magazynu "Gitarzysta" Mr.Trip zaraz po wydaniu małego albumu "magnaminus", który stał się zarazem zmierzchem krakowskiego Ketha.



To nawet niesamowite jak bardzo historia lubi się powtarzać. Podobną ścieżkę przeszedł przecież zespół Kobong, którym nomen omen Ketha się mocno inspirowała poszukując własnej drogi na poletku alternatywnego metalu. Kobong wydał dwa albumy, dziś uważane za kamienie milowe polskiej sceny wagi ciężkiej, a może nawet i głośnego grania na całym świecie. Tak samo jak Ketha cieszyli się estymą wśród krytyków muzycznych, wieszczono im międzynarodową karierę, tymczasem wobec braku odbiorcy band się rozpadł. Z czasem przede wszystkim debiutancki "Kobong" stał się białym krukiem, osiągał na aukcjach horrendalne sumy i dopiero wznowienie z roku 2018 przywróciło Kobong większej liczbie słuchaczy. Płyta schodzi jak ciepłe bułeczki, bo ludzie chcą na własnej skórze przekonać się o legendzie warszawskiego Kobong - zespołu, który o trzy miesiące wyprzedził rewolucję metalu przypisywaną dziś szwedzkiemu Meshuggah.

 

Czy i tak będzie z Ketha? Że przypomnimy sobie o tej grupie za jakieś dwadzieścia lat i będziemy próbowali wyhaczyć ich wydawnictwa po nie rujnującej domowego budżetu cenie na aukcjach internetowych? Nie wykluczone, więc może lepiej już dziś zakupić krążki Ketha, póki jeszcze band je sprzedaje.

 

Wybaczcie te dywagacje. Wróćmy do teraźniejszości i ostatniego aktu Ketha. "magnaminus" to cztery instrumentalne utwory, łącznie 25 minut muzyki hipnotycznej, transowej i zatopionej w ponurych krajobrazach metalowej alternatywy, djentu oraz industrialu. Krążek jest zdecydowanie mniej agresywny niż poprzednie wydawnictwa, oparty bardziej na sekcji rytmicznej niż gitarach. Sporo tu też wtrętów elektronicznych, synthowych teł, samplowania, pogłosów, a nawet fortepian czy pianino Rhodes. W otwierającym krążek "no body" wpleciono wypowiedź amerykańskiego teologia Johna Shelby Sponga - zresztą takich wątków pozamuzycznych pojawi się tu jeszcze kilka budując "progresywny" charakter całości. Bardzo ciekawe rejony eksploruje "no mind", bo z jednej strony mamy plemienne instrumentarium rytmicznej, z drugiej klasycyzujący fortepian, by zaraz uderzyć w tony gitarowo-elektroniczne z marszowym automatem perkusyjnym - przedziwna mieszanka różnych muzycznych stylów i kultur.

 

Szkoda, że Ketha ostatecznie zawiesiła działalności. Szalonych naukowców, wszelkiej maści eksperymentatorów i zespołów, które wymykają się gatunkowym szufladom nigdy dość. To przecież oni poszerzają muzyczne granice i rewolucjonizują brzmienia. Wydaje się, że obranie takiego kursu winno być w pełni świadome, a muzycy wybierający tę ciężką drogę powinni liczyć się z niezrozumieniem przez szersze grono słuchaczy. Taka domena awangardy. Ketha dłużej tego wózka ciągnąć nie chciała. Miejmy nadzieję, że w przyszłości jeszcze o tej grupie usłyszmy, nawet jeśli miałaby być to tylko retrospekcja i odświeżenie starego materiału.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz