"Bez honoru nie ma mężczyzny. Dawniej istniał kodeks szlachecki, potem oficerski, słowo honoru było najważniejsze, nie można było go złamać" - niech te słowa posłużą za dowód, jakim facetem jest Marek Piekarczyk. To przecież myśl człowieka starej daty, wychowanego na prozie Josepha Conrada i filmach z Humphreyem Bogartem. Sposób myślenia odchodzący z wolna do lamusa, zastąpiony przez pustosłowie "królów życia".
To się przede wszystkim podoba w "Zwierzeniach kontestatora", ten archaiczny sposób myślenia głównego bohatera, wokalisty TSA. Sposób myślenia, za którym osobiście bardzo tęsknię. Bo Piekarczyk nie kłamie, nie unika trudnych tematów, jak ma ochotę to przeklnie, nie kalkuluje i używa prostych zdań do opisania ważkich spraw. Pewnie dlatego te wywody czyta się z takim przejęciem, tym bardziej, że Piekarczyk ma w duszy coś z barda, albo objazdowego filozofa - czasami może śmieszyć, ale dużo częściej przykuwa uwagę, głównie wtedy, gdy wygłasza poglądy bardzo niepopularne w czasach poprawności politycznej, walki o równouprawnienie, czy wreszcie lansowanej przez media mody na odmienność.
Ale może od początku. "Zwierzenia kontestatora" reklamowane są jako autobiografia, co nie do końca jest prawdą, bo to w gruncie rzeczy wywiad-rzeka - niezwykle wdzięczny gatunek literacki, ale i potwornie trudny. Od pytającego bowiem potrzeba wnikliwości i olbrzymiej znajomości tematu, od pytanego zaś elokwencji i przede wszystkim czegoś ciekawego do powiedzenia. Leszek Gnoiński wydaje się jednak nie być równorzędnym partnerem w dyskusji z Piekarczykiem, jego pytania są raczej pobieżne, płaskie, nie dyskutuje ze swym rozmówcą (a szkoda, bo wtedy wywiad-rzeka jest najpikantniejszy, by choćby wspomnieć z jakim zacięciem Kletowski i Marecki dyskutowali z Andrzejem Żuławskim). Sytuację ratuje sam Piekarczyk, który mówi zajmująco, ciekawie i z licznymi dygresjami. To nie jest też tak, że wokalista TSA po prostu plecie co mu ślina na język przyniesie, okazuje się bowiem, że jest to człowiek co najmniej oczytany i obyty w kulturze oraz filozofii, co zresztą pozwala mu snuć niezwykle interesujące opinie. Do tego postać, która rzeczywiście coś przeżyła.
Jeśli o owe przeżycia chodzi to o życiu Marka Piekarczyka można ze "Zwierzenia kontestatora" dowiedzieć się sporo. Lata dzieciństwa, podróże, miłostki, prześladowania przez milicję, okres w TSA, wreszcie wyjazd do USA i powrót. Te opowieści poprowadzone są zajmująco i wyczerpująco. O samym TSA też pojawi się kilka słów (czasem gorzkich, czasem ciepłych), ale ten wątek jest dużo uboższy i na pewno nie kończy tematu. Niezwykle angażujące są anegdotki, które o kolegach po fachu snuje Piekarczyk, żeby wspomnieć choćby tę z Jarocina z roku 1986, gdy Jan Skrzek bał się wyjść z samą harmonijką na scenę po występie Kata, po którym publika dosłownie oszalała. Prosił więc Piekarczyka: "Chopie, ratuj. Chcą Kata i tam mnie zeżrą te satany, moczem obrzucą" [s.247]. Słynna swego czasu wojna między KATem i TSA na metalowym poletku również została poruszona. Sporo Piekarczyk opowiada też o swoich fascynacjach literaturą, filmem - o dziwo mniej mówi o muzyce. O jego zamiłowaniu do słowa pisanego niech poświadczy cytat: "(...) kiedyś oglądałem taki film - niestety nie pamiętam tytułu (*) - o tym, jak zamarzł Nowy Jork, i tam w Bibliotece Narodowej siedzieli przy kominku kolesie i palili Biblię Gutenberga. (...) Jeden z najważniejszych zabytków ludzkości, pierwsza książka! Nawet na wojnę bym poszedł, aby jej bronić. Przecież mogli stół spalić, krzesła, ale kurwa, Biblię Gutenberga?!" [s.137].
Jednak w "Zwierzeniach kontestatora" najciekawszym elementem zdaje się być kreślony przez Marka Piekarczyka portret epoki, w której przyszło mu tworzyć. PRLowskie absurdy, opis społeczeństwa, problemy z władzą, pejzaże komunistycznej Polski Ludowej. Te wątki są mistrzowskie i wybitnie wręcz sugestywne. Genialnie pracuje wtedy kontrast pomiędzy bezbarwnym krajem pełnym szarych ludzi i światem prześladowanych przez milicję długowłosych buntowników grających heavy metal po mniejszych lub większych klubach.
Ostatecznie wielką zaletą wywiadu-rzeki z wokalistą TSA jest samo wydanie. Jest absolutnie fenomenalne! Piękna, niepospolita edycja, multum bardzo interesujących fotografii, wzorowa redakcja, bardzo estetyczne łamanie, aż wreszcie twarda oprawa. Książka prezentuje się po prostu bardzo ładnie - tak z wierzchu, jak i w środku, co współcześnie nie jest znowu taką oczywistością.
"Zwierzenia kontestatora" to bodaj najlepsza książka z działu biograficznych jaką miałem przyjemność przeczytać w 2014 roku. W swoim gatunku i obszarze zainteresowań (muzyce) wręcz bezbłędna. Zawiera multum informacji na temat bohatera, jego zespołu, ale również prezentuje kilka ciekawych spostrzeżeń na społeczeństwo i kulturę - Piekarczyk to po prostu facet, który ma coś ciekawego do powiedzenia i robi to z gracją wytrawnego mówcy. W świecie rock'n'rolla tak swobodnie rozprawiający o literaturze, filmie, teatrze i filozofii muzyk to bez wątpienia skarb. Polecam zresztą nie tylko fanom TSA, Piekarczyka oraz historii polskiej muzyki rockowej, ale przede wszystkim rządnych wieści o artystach w świecie PRLu.
(*) Chodzi o "Pojutrze" Rolanda Emmericha - przyp. G.B.
Okładka: twarda
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Autor: Marek Piekarczyk, Leszek Gnoiński
Ilość stron: 450 + fotografie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz