Lizardowy "W galerii czasu" to bezapelacyjnie olbrzymie osiągnięcie polskiego progresywnego rocka lat 90, a prawdopodobnie i jedno z ważniejszych w całej historii rodzimej sceny.
Wydany przez nieistniejący już Ars Mundi, przez lata krążek był niedostępny. "W galerii czasu" można było zdobyć wyłącznie na serwisach aukcyjnych, gdzie płyta osiągała znaczne sumy. Dziś wznowił ją Audio Cave - na CD i płycie winylowej. Limitowana edycja winylowa rozeszła się błyskawicznie, co tylko udowodniło, że potrzeba ponownego wprowadzania na rynek "W galerii czasu" jest ogromna. Od jakiegoś czasu Damian Bydliński - lider Lizard - wspominał o reedycji całej dyskografii Jaszczura, a to wznowienie, powinno świadczyć, że proces nareszcie ruszył. Ogólnie cieszy duża aktywność Lizard w ostatnich latach. Mieliśmy przecież znakomity "Master & M", później przyszedł fenomenalny "Trochę żółci, trochę więcej bieli", a jesteśmy również w przededniu kolejnego studyjnego krążka "half-live". Zdaje się, że po latach stagnacji Lizard porządnie podładował baterie i znów jest gotów grać. Dobrze, bo to zdecydowanie jedna z najciekawszych progresywnych grup jakie stąpały po deskach polskich scen.
"W galerii czasu" to debiutancki album kapeli z Bielska-Białej. Wydany w 1996 roku (więc równolatek innej ważnej progresywnej płyty "Cykl obraca się..." grupy Abraxas) mógł stanowić pewne pocieszenie po tym jak ze sceny zszedł Collage, wtedy bodaj najważniejszy przedstawiciel polskiego prog-rocka. Na płycie zdecydowanie słychać echa przede wszystkim twórczości neoprogresywnych grup końca lat 80, które z kolei czerpały inspiracje z brzmienia chociażby Genesis. Później Lizard będzie słał ukłony głównie w stronę King Crimson, ale "W galerii czasu" ma dużo więcej z brzmienia Marillion, również tego Hogarthowskiego (otwierające gitary to przecież kwintesencja soundu "Seasons End"). To również pokłosie wyjątkowego, bajkowego kolorytu tej muzyki opartego na jaskrawych brzmieniach klawiszy jak we wczesnej twórczości Marillion, Pendragon czy Pallas. Z drugiej strony są też kapitalne gitary - solówka z nieprzerwanie doskonałego "Autoportretu" to mistrzostwo gitarowej ekspresji w stylu Steve Rothery'ego, a może nawet Davida Gilmoura. Świetny jest też Bydliński na wokalu, który prócz tego, że potrafił napisać niebanalne, inteligentne teksty, to jeszcze zaśpiewać je w taki sposób, że te miniaturowe opowieści są diablo interesujące. Niespełna czternastominutowa suita "W krainie szmaragdowego jaszczura" to idealne potwierdzenie tego, że "W galerii czasu" mimo ponad 20 lat od dnia premiery, nie zestarzał się i wciąż potrafi piekielnie mocno zaangażować, wprowadzić w zadumę, a przede wszystkim usatysfakcjonować melodiami.
Oczywiście wznowienie poddano odpowiedniemu remasterowi (choć wciąż ubolewam, że podczas sesji w gdański SL Studio z 1996 roku partii fortepianowych nie zagrano na poczciwym analogowym pianinie, a syntezatorach, co niestety słychać) i ubrano w nową szatę graficzną (prócz okładki, która poza kosmetyką została niezmieniona). Myślę, że "W galerii czasu", teraz, gdy jest już dostępne, to absolutnie lektura obowiązkowa dla każdego miłośnika progresywnego rocka. Mimo 20 lat od wydania, to wciąż fantastyczna i magiczna płyta.
"W galerii czasu" || Polska 1996/2018
Wykonawca: Lizard
Wydawca: Audio Cave
Gatunek: rock progresywny, rock neoprogresywny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz