wtorek, 16 października 2018

Kobong - "Kobong" [reedycja 2CD]


Po wielu latach nieobecności i windowania cen na aukcjach internetowych, kultowy debiut grupy Kobong wraca na sklepowe półki. 



Owiany swoistą legendą uważany jest dziś za krążek, który wyprzedził epokę, stając się zarazem prekursorem djentu - nie tylko w Polsce, a w ogóle. Swego czasu porównywany do "Destroy Erase Improve" (1995), drugiego albumu Meshuggah, uznawanego zresztą za jeden z najbardziej wpływowych albumów metalowych lat 90, który zarazem zdefiniował styl szwedzkiego potwora. Tyle że "Kobong" został wydany trzy miesiące wcześniej. Da się wyczuć tu również połamaną rytmiczną ekstremę i techniczne gitarzenie mathcore, a pamiętajmy, że mówimy o czasach sprzed The Dillinger Escape Plan czy mathcore'owego Converge. Często mówi się też, że gdyby "Kobong" powstał poza granicami Polski, która w tamtym czasie go nie zrozumiała mimo entuzjastycznych recenzji krytyków, przykładowo u naszych zachodnich sąsiadów, to warszawska ekipa mogłaby osiągnąć absolutne światowe wyżyny. Tymczasem po czterech latach istnienia i dwóch studyjnych albumach Kobong się rozpadł, a debiutancka płyta totalnie zniknęła z obiegu.



Kiedy dziś, czyli ponad dwadzieścia lat od premiery, słucha się tych walcowatych riffów Maćka Miechowicza i nieżyjącego już Roberta Sadowskiego, połamanych rytmik Wojciecha Szymańskiego z wyraźnie zarysowanymi wpływami grania jazzowego, soczystego niskiego basu i rozwścieczonych wrzasków Bogdana Kondrackiego, to aż ciężko uwierzyć, że minęło już tyle lat. I oczywiście jeśli chodzi o brzmienie, to swoje zrobił współczesny mastering Adama Toczko, nie umniejszając oczywiście produkcji topowego ówcześnie Leszka Kamińskiego. Sama estetyka nie zestarzała się ani o jotę.



Pewnie można machnąć ręką i zbagatelizować sprawę twierdzeniem, że "Kobong" to przecież łupanina na jedno kopyto. Może po pierwszym przesłuchaniu i bez szukania smaków w dźwięku. Gdy się patrzy z bliska można w Kobong dostrzec wspominaną już sekcję rytmiczną, która bez wątpienia może zachwycić; są też złożone, wielopoziomowe kompozycje, ale jest też zabawa dźwiękiem przenosząca Kobong na grunt eksperymentalny. Pomieszanie reagee i ekstremy w "Rege" jest obłędne. Rozjuszone "Dzwony", eksperymentalne "Po pas" i połamane "Trzcinki" to przecież kawał mocarnego, niebanalnego technicznie metalu.



Do reedycji "Kobong" dodaną drugą płytę. Jest to zapis koncertu, który przez długie lata śmigał w drugim obiegu na kasecie magnetofonowej. Oczywiście nieoszlifowany, bez żadnej obróbki, zarejestrowany przez Gold Rock Studio należące do zmarłego niedawno Roberta Brylewskiego w warszawskim klubie Remont w 1994 roku, czyli jeszcze przed wydaniem "Kobong", na szesnastośladowym magnetofonie Tascam MSR 16. I tu po raz kolejny fantastyczna robota Adama Toczko, który z podstarzałych taśm wyciągną kawał fenomenalnego brzmienia, tworząc zarazem kolejny ważny dokument polskiej historii ciężkiego grania. Wznowienie "Kobong" jest więc lekturą obowiązkową dla wszystkich interesujących się historią i najważniejszymi osiągnięciami polskiego rocka, ale również fanów wysokiej próby metalu.


"Kobong" || Polska 1995 / 2018
Wykonawca: Kobong
Wydawca: PolyGram Polska / Universal Music Polska
Gatunek: metal, djent, alternatywny metal, mathcore
facebookhttps://www.facebook.com/Kobong-246845882683/

1 komentarz:

  1. Wszystko spoko, ale Maciej Miechowicz grał na drugiej gitarze a Bogdan Kondracki poza śpiewaniem, dzierżył także bass.
    Pozdro

    OdpowiedzUsuń