Tomasz Targosz chwycił za bas w CETI całkiem niedawno, bo przed wydaniem świetnego „Brutus Syndrome” (2014). Od razu dał się poznać jako tekściarz i kompozytor. W ubiegłym roku zespół wypuścił „Snakes of Eden”, prawdopodobnie jeden z najlepszych krążków heavy metalowych na świecie roku 2016 – rozpędzony, rozjuszony, bezpretensjonalny i elektryzujący. Niemal cały materiał na tą płytę napisał właśnie Targosz.
Przy okazji czarnej płyty porozmawialiśmy z basistą Ceti o jego początkach w zespole, pracy nad materiałem, płytach winylowych, a nawet dowiedzieliśmy się po czyjej stronie dzierżyłby bas, gdyby wybuchła wojna pomiędzy fanami Iron Maiden i Judas Priest.
fot. Magdalena Kotaś - fot. Rafał Jakubowski
Udało Ci się przesłuchać już „Brotherhood of The Snake” Testamentu?
TT: Tak, miałem okazję zagłębić się w ten krążek - panowie szarpią, że aż strach. To nie do końca moja stylistka, takie chirurgiczne metalowe łojenie z dbałością o każdy szczegół. Ja kocham starego brytyjskiego rocka, gdzie króluje wolność, improwizacja, emocje i autentyczność – to mnie elektryzuje, aczkolwiek chylę czoła przed zespołem Testament i ich ostatnim wydawnictwem.
Pytam, bo na nowym krążku Ceti, tak jak u Testamentu, też aż roi się od węży, tyle że z raju. „Snakes of Eden” to jakaś grubszymi nićmi myśl szyta, czy po prostu dobry tytuł, bo węże i metal, to jak dwa bratanki?
TT: Na tytuł albumu wpadłem zaraz po ukazaniu się „Brutus Syndrome”, no i wyszedłem z założenia, że to będzie strzał w dziesiątkę. Jak już wspomniałeś - węże i rock’n’roll to najlepsze połączenie.
Napisałeś wszystkie teksty na „Snakes of Eden”, a i symbolika okładki jakby z drugim dnem.
TT: Nigdy nie bawiłem się w żadne ideologie, nie ma w tekstach ukrytych myśli, wszystko jest powiedziane, a nawet zaśpiewane wprost.
Jaka tematyka Ciebie, jako tekściarza, najbardziej kręci?
TT: Bardzo lubię bazować na historycznych wydarzeniach, często zaglądam do prywatnego życia, no i zawsze znajdzie się jakiś komentarz w postaci podsumowania bieżących wydarzeń na świecie.
Reasumując: kobiety, wino, szybkie samochody, trochę wojen i Lucyfer. (śmiech)
Kiedy pojawiłeś się w Ceti przed premierą „Brutus Syndrome”, od razu dałeś się poznać jako kompozytor. Dość łatwo udało Ci się zaaklimatyzować w zespole i przeforsować swoje pomysły.
TT: Zanim dołączyłem do zespołu znaliśmy się już parę lat, a jak pojawił się wakat w CETI, to byłem pierwszą osobą, do której zwrócił się zespół. Grzegorz wiedział, jak pracuję, czego się może po mnie spodziewać i jak istotnym elementem mojego życia jest rock’n’roll. Poza tym, mieszkałem swego czasu piętro pod Grzegorzem i składałem mu wizyty towarzysko-zawodowe – tak, w celu zasypania go moimi pomysłami na temat kapeli i wspólnego grania.
Ceti to już prawie trzydzieści lat na scenie. Ostro zabiegałeś, by dołączyć do ekipy. Lubisz wcześniejsze dokonania grupy?
TT: Moja ulubiona pozycja w dorobku CETI, pomijając nasze wspólne płyty, to „Czarna róża” – tutaj jest dzikość, młodość, szczerość i radość grania. Zawsze chciałem tworzyć i grać muzykę z ludźmi, których darzę sympatią, z tego powodu kilkakrotnie oferowałem Kupczykowi współpracę, czyli kooperację z moim ogromnym wkładem, który odświeży zespół i rozwinie jego stare, skostniałe skrzydła. (śmiech)CETI to naprawdę fajni goście – świetnie nam się wspólnie pracuje.
fot. Justyna Szadkowska
Praktycznie cała „Snakes of Eden” to kompozytorski duet Targosz-Kupczyk. Jak wyglądała praca nad materiałem – to bardziej kooperacja całej ekipy, czy miałeś decydujący głos?
TT: Cały materiał, jeśli chodzi o muzykę, wyszedł ode mnie, od linii basu, przez wszystkie riffy i melodie gitarowe - wszystko stworzone w zaciszu moich czterech ścian. Kapela mi zaufała i wszyscy postanowili się poddać temu eksperymentowi, gdzie nowa płyta będzie miała jednego głównego kompozytora. Utwory są podpisane Targosz/Kupczyk ponieważ nad liniami wokalnymi pracował ze mną Grzegorz – miałem swoje wizje podczas pisania tekstów, Grzegorz dorzucił kilka dobrych melodii i doskonale się dopasowaliśmy.
Na albumie znajdziesz też dwa utwory, gdzie kompozytorsko wspomógł mnie mój brat, Łukasz Targosz, i nie, to nie ten Łukasz, który tworzy muzykę filmową. Łukasz jeździł swego czasu jako nasz technik i trochę razem jamowaliśmy, dzięki temu urodziło się kilka pomysłów i postanowiłem je wykorzystać - tak powstały „Edge Of Madness” i „Notes Of Freedom”.
A jak Ty, jako basista, rozpisywałeś riffy pod gitarę Bartka Sadury?
TT: Ten młody, utalentowany gitarzysta i sympatyk wysokoprocentowych trunków to świetny kompan do tworzenia muzy – grał jak z nut, każdy riff, który prezentowałem mu na basie, bo ja tylko na czterostrunowcach gram, i na tych instrumentach właśnie tworzę muzę i wszystkie riffy. (śmiech)
Kiedy nagrywaliście „Brutus Syndrome” sesja nagraniowa trwała podobno cztery dni. Tym razem poszło równie sprawnie?
TT: Tak, tym razem też udało nam się zamknąć w czterech, może pięciu dniach. Szybkie nagrywanie nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem, ale może wnieść do utworów charakterystyczny rockowy nerw. Na „Snakes” można wyczuć klimat szybkiego papierosa, duży łyk Guinnessa i ten właśnie nerw.
Słuchając ostatnich trzech płyt Ceti, nie da się nie usłyszeć, że zespół jest w kapitalnej formie, muzyka elektryzuje i porywa, a Grzegorz Kupczyk być może przeżywa nawet drugą młodość. Atmosfera w kapeli musi być fantastyczna? Co was najbardziej nakręca?
TT: Sami się nakręcamy. Jesteśmy zgraną ekipą i staramy się przezwyciężać wszystkie trudności śmiechem z solidną dawką czarnego humoru. (śmiech) Uciekamy od polityki, codzienności i skupiamy się tylko dobrej zabawie – rock i metal potrzebują takich zakręconych kosmitów, którzy tworzą na poważnie, ale i z dystansem do samych siebie.
Ceti, jako kapela, ma olbrzymi szacunek dla klasyki heavy metalu. Nie interesuje was, albo raczej Ciebie, jako kompozytora, odkrywanie gatunku na nowo, eksperymentowanie. A może nie widzisz w tym sensu?
TT: Nie lubię nowoczesnego grania, nie kręci mnie to niskie strojenie gitar i wokal screamo połączony z pajacowaniem w klimacie pop. Większość nowości na rynku obfita jest w efekty gitarowe, samplery i inne badziewia, które z rock’n’rollem nie mają nic wspólnego. Ceti nigdy nie nagra płyty, która nie będzie w 100% naturalnym produktem, stworzonym prosto z serca, z metalowego serca. (śmiech)
Wracając do „Snakes of Eden”. Udało się wam wypuścić ją na winylu. Opowiesz o tym? Jako słuchacz również ekscytujesz się tym nośnikiem?
TT: Winyle to wizytówka muzyki . Winyle to zamknięte magiczne nuty na ogromnym, czarnym, plastikowym talerzu. To też szum i łoskot, który wywoła uśmiech każdego konesera prawdziwej sztuki spod znaku heavy metalu. Poza tym picture disc to pokaźne opakowanie, czyli ulubiona okładka w ogromnej rozdzielczości – front cover do „Snakes”, obraz który wyszedł spod pióra Piotra Szafrańca, cudownie się prezentuje na okładce takiej właśnie płyty. Osobiście kocham te nośniki i mam nawet kilka fajnych pozycji w swojej kolekcji, np. „BeggarsBanquet” Stonesów z 1968 roku, wydany przez Decca, albo „Highway To Hell” z 1979, wypuszczone przez kanadyjski Atlantic. Wszyscy wiemy, że najlepsze winyle, to te stare placki, ich pierwsze wydania i limitowane wznowienia.
Słucham „Snakes of Eden” i tak się zastanawiam: gdyby wybuchła wojna pomiędzy fanami Judas Priest i Iron Maiden, to po której stronie barykady dzierżyłbyś bas?
TT: Oczywiście, że strzelałbym swoim„preclem” prosto w zwolenników Judasza – nie widzę innej możliwości. Maiden to moja miłość od wczesnych lat. W szkole mogłem nie mieć odrobionego zadania, ale teksty z „Fear Of The Dark” albo „Seventh Son” mogłem przytaczać bez zastanowienia. Zaraz obok Lemmiego, którego cenię za szczerość, prostolinijność i za największy hałas na świecie, kocham Harrisa. U niego jest kunszt, warsztat i to basowe wyczucie do wypełniania wolnego miejsca zajebistą zagrywką. (śmiech) Z drugiej strony, skłamałbym, gdybym powiedział, że nie lubię Judasza. Ten kwintet też ma na swoim koncie kilka perełek. Do moich ulubionych nie należy jednak „Painkiller” – ja przeżywam uniesienia przy „Screaming”, „Turbo” albo „Killing Machine” – to moje płyty.
WYWIAD PIERWOTNIE UKAZAŁ SIĘ NA
Jako ciekawostkę dodam, że autorem okładki do tego świetnego albumu CETI jest Piotr Szafraniec Szafarz, który produkował grafikę na mój album. Obie ilustracje powstały w zbliżonym czasie, choć całkowicie niezależnie (ja sam wysłałem mu mój koncept)- podobieństwo jednak widać niezaprzeczalnie :)
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=zwoLFFwOV4c