niedziela, 16 grudnia 2018

RUST - "Night Will Fall"


Świat oszalał na punkcie zespołu, który stara się odtwarzać to co grali Led Zeppelin gdzieś na przełomie lat 60 i 70. Cóż, reklama dźwignią muzyki. Wielu dało się na to nabrać, wieszcząc, że oto pojawili się zbawiciele rocka. W kraju nad Wisłą również. Ale po co nam w Polsce Greta Van Fleet, skoro mamy RUST?


Poznański RUST jest zresztą dużo fajniejszy od zgapiających od Zepów Amerykanów. Przede wszystkim dlatego, że RUST ma jednak swój styl, mimo że często mówi się o nich jako dziedzicach muzycznej spuścizny Roberta Planta i Jimmy'ego Page'a. To nie do końca prawda, bo wpływy Led Zeppelin są wprawdzie wyczuwalne (zespół ruszył nawet w trasę po Polsce ze swoimi koncertami Tribute to Led Zeppelin), ale nie znowuż tak bardzo. Grupa debiutanckim "White Fog" pokazała, że inspirują się blues i hard rockiem lat 70, ale nie wstydzą się zabrzmieć również współcześnie. Dodają do tych stylistyk coś swojego. Michał Przybylski bez wątpienia potrafi zaśpiewać jak Robert Plant (co pokazuje w kapitalnym "Miss You"), ale nie robi tego tak często, by od razu przypinać mu łatkę naśladowcy - zdaje się rozumieć, że jest to pułapka, z której później grupie byłoby niezwykle ciężko uciec.

 

RUST wolą balansować na granicy epigoni, inspirując się wielkimi kapela lat 70, krzyczą, że kto pierwszy bez winy niech rzuci kamień, ale zapobiegliwie pozbierali wszystkie kamienie z okolicy, więc w sumie nie ma czym rzucić. "Night Will Fall" to kolejna odsłona tych muzycznych gierek, w których współczesny rock folguje ze swoim klasycznym obliczem, gdzie zabrzmi blues rock, zacharczą drapieżnie gitary, zaświdrują organy a wokalista zaśpiewa naprawdę wysoko, ale potrafi i zwierzęco ryknąć. Na tym krążku RUST bliżej chyba jednak do Guns N' Roses niż Led Zeppelin, przynajmniej pod względem wokalnym, bo Przybylski ma w swoim głosie coś z Axla Rose'a. Są to jednak zaledwie aluzje, nie kopiowanie. Z drugiej strony gdy uderzają akordy organów imitujących Hammondy robi się bardzo purpurowo (najbardziej jest to słyszalne przy okazji "One", gdzie organy rzeczywiście naprowadzają na brzmienie Deep Purple albo Uriah Heep). Jeśli zaś idzie o gitary, to czasem chciałoby się dodać im nieco mocy, zadzioru, pieprzu, odsączyć od współczesnego, złagodzonego rocka i podkręcić klasyczne blues rockowe inklinacje. Nie jest tak w każdym numerze, bo chociażby "Revolution" jest wręcz "hendrixowy", podobnie jak bonusowy, ukryty track po utworze "Miss You" – tam dzieją się rzeczy doprawdy godne. Ale w wielu numerach niestety trochę brakuje diabła, wyczuwam niedostatek wściekłości, a tak mi się ubzdurało, że RUST powinni być wściekli, zbuntowani i chropowaci, bo wtedy są najlepsi w tym co robią.

 

To są oczywiście życzenia płynące z osobistych preferencji, abstrahując od tego "Night Will Fall" to wciąż świetna, pełna życia płyta. Flirty rocka z pianinem w "Order", Slashowe riffowanie w "True Love" czy quasi-akustyczny folk "Shade" - wszystkie te numery przednio bujają. RUST natomiast zapisuje się w pamięci jako bodaj najlepszy dziedzic brzmienia lat 70 w naszym kraju. Uważam, że są świetni! Slash ostatnio wpadł w tę samą pułapkę co spora rzesza słuchaczy vintagowego rocka i cmokał z zachwytem nad Greta Van Fleet, bo to modne, porządnie rozreklamowane i panuje na nich ogólny hype. Mamy RUST, więc na co nam nad Wisłą ta cała Greta Van Fleet?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz