niedziela, 30 grudnia 2018

Walfad - "Colloids"


Wodzisławski Walfad nie daje o sobie zapomnieć. Nie tak dawno zespół wydał anglojęzyczną wersję płyty "Momentum", w tym samym czasie solowo debiutował krążkiem "Ballady bez romansów" lider formacji Wojciech Ciuraj. Grupa ruszyła nawet w trasę supportując Riverside. W tym obozie dzieje się dużo.


I bardzo dobrze, bo Walfad jest zespołem na swój sposób wyjątkowym. Oczywiście, obracają się w dość spranych granicach progresywnego rocka i art-rocka, ale mają cechy dla gatunku niespotykane, pewną garażowość i szorstkość brzmienia. To progresja bardzo rockowa, dynamiczna, wykonywana z pazurem i znaczona podskórnym buntem - w końcu to wciąż młoda załoga. Bardzo podobnie grała jakiś czas temu ekipa State Urge, choć oni byli bardziej Pink Floydowi - stoiccy i intelektualni, ale przy tym nie pozbawieni brit popowej przebojowości, tymczasem Walfad stawia na emocje i tej ekspresji się nie boi. No i na regularnych płytach śpiewają po polsku, co też na rodzimej scenie nie jest znowu takie oczywiste - zdarzało im się wydać anglojęzyczne longplaye, ale te w naszym języku zawsze były pierwsze.

 

Teraz zespół wraca z czwartym studyjnym krążkiem "Colloids", na którym raczej nie oddala się od wcześniej obranego kursu. To wciąż progresja przesiąknięta rockową energią, mocno blues rockowa, młodzieńcza i rozemocjonowana. Zespołu nigdy nie ciągnęło w kierunku wirtuozerskich popisów, stawiają na formalną prostotę i zamiast szaleć po gryfie czy klawiszach, wolą bawić się nagłymi zwrotami akcji wewnątrz kompozycji i czarować melodyjnymi, emocjonalnymi solówkami zarówno gitarowymi (a tych jest cała masa i właściwie każdy gitarowy odjazd robi świetne wrażenie), jak i klawiszowymi (szczególnie dobrze klawisze grają w "Synach Syzyfa").

 

Na krążku próżno szukać słabszych utworów. Może początek "Koloidów", zbyt prosty, wręcz banalny. Nie przekonuje mnie też "Chodzić po wodzie", który bez gitarowych solówek byłby bezpłciowy, sama perkusja natomiast gra bardzo podobnie do "W kotle". Umówmy się zresztą, że gitarowe popisy praktycznie każdemu utworowi dodają jeden punkt do wartości. Zupełnie niepotrzebnie przepuszczono przez efekt wokal w rozwścieczonym "Brudnym pisaniu", a jeśli nawet, to rzeczywiście trzeba było mu nadać brzmienie megafonu, przez który przemawia rozgniewany prorok. Łatwiej wymienić numery świetne: "Synowie Syzyfa", "W kotle" czy nawiązujące do symfonicznego rocka "Koloidy" (w drugiej części jest taki fragment przywodzący na myśl "Dogs" Floydów). Ogromna wartością "Colloids" są zarówno interesujące, niebanalne, poetyckie teksty jak i charakterystyczny wokal Wojtka Ciuraja - tradycyjnie dla wszystkich recenzji Walfad wspomnijmy, że brzmi trochę jak śpiewający po polsku Bryan Adams. Angażujące linie wokalne Ciuraja to kolejny mocny punkt albumu.

W chwili obecnej Walfad jest na fali. Wystąpili przed Procol Harum i Marillion, supportowali Riverside. Zagrali zagraniczne koncerty. Teraz mamy czwartą płytę. Walfad pracują w pocie czoła. Widać i słychać, że im się bardzo chce walczyć o ten swój kawałek sceny i słuchaczy. Warto dać wodzisławskiej ekipie szansę, tym bardziej, że "Colloids" to chyba ich najlepszy do tej pory materiał.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz