wtorek, 1 stycznia 2019

Made in Poland - "Kult"

Jak pokazały ostatnie lata, dziedzictwo twórczości Iana Curtisa i jego Joy Division, fascynują i inspirują kolejne pokolenia słuchaczy. W Polsce ostatnio takiego curtisowe grania na światło dzienne wychodzi coraz więcej.


A wydawać by się mogło, że zimnofalowe brzmienia były w naszym kraju domeną PRLowskiej, smutnej, industrialnej rzeczywistości. Tymczasem kolejne post-rockowe kapele, reprezentujące podobny, fabryczny, zimny klimat wyrastają jak grzyby po deszczu. Coraz lepiej ma się też cold wave, bo po tym jak gatunek przeżył swoje apogeum w latach 80, później balansował gdzieś na uboczu, szerzył depresję w podziemiu czy na imprezach typu Castle Party. Obecnie to granie każe mówić o sobie coraz głośniej - powrócili starzy przedstawiciele, płytę "Czarny gotyk" wypuściła Gardenia, Cytadela zabrała słuchaczy "Do źródeł mroku", ale i stylistyką rodem z Jarocina lat 80' zainspirowali się młodsi, w tym chociażby Latające Pięści na ich "Procedurach wewnętrznych". Wróciło też Made in Poland z płytą "Kult".

 

Made in Poland po tym jak reaktywowali się w 2008 roku od czasu do czasu dawali o sobie znać. Pojawili się na Castle Party, w 2008 wypuścili kompilację "Martwy kabaret", później był studyjny "Future Time" i minialbum "Enjoy the Solitude". W 2017 wystąpili na katowickim Off Festival, gdzie Arturowi Hajdaszy i Piotrowi Pawłowskiemu towarzyszyli muzycy założonego przez Pawłowskiego zespołu The Shipyard: Rafał Jurewicz, Michał Miegoń i Michał Młyniec. Właśnie w takim składzie Made in Poland postanowili przygotować kolejny studyjny longplay. W 2018 roku ukazał się "Kult", który tylko połowicznie można nazwać materiałem premierowym. W rzeczywistości są to przygotowane na nowo i po raz pierwszy nagrane w studio kawałki z lat osiemdziesiątych.

Made in Poland na "Kulcie" nie wychyla się poza ramy zimnej fali, nie odkrywa stylistyki na nowo, słychać tu zarówno Joy Division, The Cure, jak i polskich przedstawicieli z Klausem Mitffochem na czele. Piekielnie dobrze gra bas Pawłowskiego, gitary brzmią zimno i "stalowo", jak to w post punku, bębny są mocno hipnotyczne, trochę jak z automatu. Tradycyjnie w słuchacza uderzają mroczne klawisze tworząc zziębnięte krajobrazy, a Jurewicz neurotycznie wypluwa z siebie kolejne rozwścieczone teksty, osadzone w zimnofalowej tradycji, punkowo zbuntowane. "Masa, masa // Gdzie są ludzie // Masy, masy // A gdzie człowiek", "Przejąć kontrolę nad wszystkim // Oto wasz program", "Koperta z pieniędzmi // To symbol mej wiary" - to tylko krótkie wyrywki z liryków protest songów z "Kultu".

 

Szkoda, że w gruncie rzeczy tego materiału jest tak niewiele. Sam podstawowy set to niespełna pół godziny, druga połowa "Kultu" to anglojęzyczne wykonania (poza "Papier z pieczęcią", który zaprezentowano w wersji niemieckiej). Po prawdzie nie ma na albumie Made in Poland niczego wcześniej nie znanego, bo wszystkie numery pojawiły się na dwupłytowej kompilacji archiwów z lat 1984-85 zatytułowanej "Martwy kabaret" - oczywiście w nieco innych, głównie wykonanych live w Jarocinie, wersjach. 

Mnie takie powroty przekonują raczej średnio, dlatego "Kultu" słuchałem jako ciekawostki. Made in Poland, jakby nie patrzeć dość ważny przedstawiciel polskiej sceny cold wave, przypomniał tym wydawnictwem, że wciąż żyje, a teksty, mimo że liczą sobie już ponad 30 lat, są wciąż aktualne, podobnie jak sama stylistyka przeżywająca od pewnego czasu mały renesans. Zupełnie premierowego materiału od Made In Poland będę wyczekiwał bardziej.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz