Już od pierwszego riffu napędzającego otwierający debiut grupy Killing Silence numer "World on Fire" czuć, że z głośników sączy się kawałek światowego rocka. A po prawdzie zespół rozpoczął swe podboje w województwie mazowieckim.
Wokalista niepodzielnie rządzi numerami, choć to co dzieje się na drugim planie jest równie interesujące. Świetna, rozszalała sekcja co rusz serwująca jakieś ozdobniki idealnie współgra z dosłownie kapitalnymi gitarami. Maciej Konecki i Przemysław Wiśniewski budują te swoje gitarowe frazy w taki sposób, że pewno sam Slash uśmiechnąłby się pod puklem swych bujnych włosów. To co jest najlepsze w "Traces" od tej gitarowej strony, to wypływający spod palców czystej krwi hard rock delikatnie skąpany w grunge'owym brudzie. I wszystko byłoby absolutnie wspaniale, gdyby w trakcie produkcji nie zadecydowano, by środek ciężkości brzmienia przenieść z masywnych gitar na wokalistę. To oczywiście nie tak, że w studiu coś porządnie sknocono, wręcz przeciwnie, bo płyta brzmi bardzo zadowalająco - Przemysław Wejmann zmajstrował wszystko w zgodzie ze współczesnymi standardami. To była prosta decyzja: robimy płytę z przebojowym, lekko popowym, choć również delikatnie przybrudzonym rockiem, czy stawiamy na czystej krwi hard rock. To jak wybór pomiędzy wspomnianymi Foo Fighters a Slashem. Ostatecznie postanowiono przygasić nieco rockowy ogień gitar, stępić ich ostrość, stłumić ciężkość, zamieść co większe kłaczki brudu i skryć je pod brylującym wokalem oraz udanymi liniami melodycznymi. Osobiście uważam, że gdy ma się w zespole takie gitary, to grzechem jest ich nie pokazywać. Nie ma jednak co gdybać, bo "Traces" brzmi jak brzmi i kwestionowanie decyzji zespołu jest co najmniej nie na miejscu.
Bo jak już zostało powiedziane, debiut Killing Silence ma wszystko by powalczyć o rozgłośnie radiowe. Nie są zbyt ostrzy, by ich nie grać na antenie, a są wystarczająco melodyjni by pokazać się na kilku mniej lub bardziej rockowych listach przebojów. Słuchając "Traces" byłoby zresztą z czego wybierać, bo jest tu jedenaście numerów, a co jeden to petarda. Do tego nawet stopnia, że album zlewa się w jeden potok bajeranckich piosenek, które ciężko od siebie odróżnić - i ponownie: gdyby wyciągnąć te gitary zza pleców wokalisty, od razu zrobiłoby się mocniej różnorodnie. Bez wątpienia takim wywietrznikiem jest tu wieńczący album "Following The Storm" z powodu akustycznego charakteru, nieźle też pogrywa rozpędzony "The Box", hard rockowy "World on Fire", pełen balladowego, pop-rockowego kolorytu "To The Young One" i grunge'owy, nieco w duchu Audioslave "Inside".
Killing Silence zagrali więc kawałek bardzo modnego, chwytliwego i światowej klasy rocka w stylu największych gwiazd amerykańskiej sceny. Gdyby pochodzili z Kalifornii to pewnie jeszcze parę lat temu pojawiliby się na ważnych listach przebojów i zdobyli rzeszę fanów wśród młodszych słuchaczy. W moich oczach to świetny debiut, ale raczej sezonowy, bo wprawdzie słuchałem tej muzyki z ogromną przyjemnością, ale ostatecznie nie wypaliła na mnie poważniejszego piętna. Może gdyby tak podkręcić trochę te gitary...
"Traces" || Polska 2016
Wykonawca: Killing Silence
Wydawca: Fonografika
Gatunek: rock, grunge, pop-rock, hard rock
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz