Można by mówić, że to młody zespół, bo powstał zaledwie trzy lata temu, ale takie twierdzenie byłoby sporym nadużyciem, bo i styl Ananke wykształcił się jeszcze przed powstaniem grupy. To naturalne, że trzech ex-muzyków Abraxas czerpie z dokonań swojej macierzystej kapeli - głównie warstwa liryczna i charyzmatyczny wokal Łassy nasuwają jednoznaczne skojarzenia. Tyle że Ananke nie jest aż tak progresywne. To bardziej art-rock, mniej połamany i poplątany, a bardziej piosenkowy - przystępniejszy. Bliżej mu do Assal & Zenn - wcześniejszego projektu Łassy i Maka. Trzeba jednak przyznać, że to wciąż kawał ambitnego grania, charakternego, takiego nie do podrobienia. To wielka zaleta Ananke, bowiem w tym momencie na rynku muzycznym oni są jedyni i niepowtarzalni. Nikt nie porusza takich tematów z pogranicza mitu i oniryki, nikt też nie wkłada tak dużo pracy w warstwę liryczną. Żyjemy w czasach marginalnego traktowania tekstu w piosenkach, a Ananke na przekór angażuje słuchacza w opowieść - robi różnorakie odniesienia, zręcznie operuje metaforą i aluzją, tworzy teksty trudne i kontemplacyjne.
Wszystkie te poezje Adama Łassy uzupełnia wspaniała muzyka klimatem sięgająca gdzieś w czasy pierwszych płyt Marillion czy Pendragon (a jakby poszukać dalej to i do Genesis oraz Yes), ale jest bardziej unowocześniona, przystosowana do warunków i czasów, a co za tym, traci cechy protoplastów, a staje się charakterystycznym stylem Ananke. Istotne też, że grupa odrzuciła balast gatunkowy progresywnego rocka i tworzy utwory mocniej piosenkowe - rzecz jasna nie mówię tu o potencjalnych hitach, a uproszczeniu formy, które to uproszczenie w najmniejszym stopniu nie spłaszcza samej muzyki. Album "Malachity" - debiut Ananke - pokazał, że zespół stworzył już dźwiękiem swój niepowtarzalny świat; nieco melancholijny, nostalgiczny, trochę bajkowy, ale i niepokojący. Liryka, brzmienie, charakterystyczne kompozycje - wszystko to składa się na klimat, Ananke natomiast są mistrzami budowania atmosfery, a jako muzycy w pełni świadomi tego co chcą grać, bezlitośnie tę atmosferę kreują. Wielki plus również za to, że odbiorca nie jest tu słuchaczem jakiegoś podrzędnego pisarzyny, nie stoi gdzieś na uboczu przysłuchując się opowieści, ale nieomal na siłę zostaje w ową historię wplątany. A opowieść jest to nieprzeciętna, bo i snuta przez takiego wajdelotę z dziada-pradziada, mistrza fachu, kreatora, który sprawia, że słuchacz czuje się częścią misternie konstruowanego świata, a takim światem niewątpliwie jest album "Shangri-La".
To oczywiście muzyka bardzo wymagająca. Trudna w odbiorze. Ci, którzy swego czasu słuchali Abraxas, będą w siódmym niebie obcując z Ananke, natomiast, ci którzy są dopiero adeptami, muszą potraktować muzykę z "Shangri-La" jako pewnego rodzaju wiedzę tajemną - z początku ciężką do przyswojenia, nawet odrzucającą swoim dziwactwem i fantasmagorią, ale w końcu prowadzącą do poznania czegoś innego, nieprzeciętnego, bo i Ananke można albo pokochać albo znienawidzić i tylko od słuchacza zależy czy da się wciągnąć w wędrówkę po świecie Ananke, owym muzycznym "Zaginionym horyzoncie" na mapie współczesnego gitarowego grania.
"Shangri-La" || Polska 2012
Artysta: Ananke
Wydawca: własnym sumptem
Gatunek: art-rock
facebook: https://www.facebook.com/AnankePL
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz